• 1
  • 2
  • 3
  • 5
  • 6
  • 7
  • 9

Uwaga

Rysa w cyprysach

Jesteśmy na Cyprze. Przydałby się tutaj jakiś wielki most, który połączyłby to, co ludzie podzielili... Znajdujemy taki, ładny i bardzo stary, zbudowany w górach przez Wenecjan 1 000 lat temu. Ale on nie wystarczy, za mały jest na skalę lokalnych problemów.

Cypr to piękna wyspa. Niestety pęknięta na pół, przedzielona rysą wojennej granicy, sztucznie dzielącej cyprysowe gaje po stronie, zwanej grecką od tych po tureckiej.

Lądujemy w porcie w Limassol (Lemesos). Stały ląd po nocy na rozbujanym statku przez wszystkich jest mile widziany :-)

Siadamy sobie wygodnie wśród winnic, a Demokrator grzebie w ziemi. W końcu kury to ptaki grzebiące, jak twierdzi encyklopedia.

Przez góry jedziemy do Nikozji (Lefkosa), stolicy wyspy. Tam przekroczymy ufortyfikowaną
i pilnowaną przez wojska ONZ granicę i pojedziemy do kolejnego portu w Girne (Kyrenia).

Ale zanim to zrobimy, mamy do wykonania dwa zadania: zabezpieczyć na ile się da przewóz Demokratora do kraju oraz oczywiście, zagrać mecz J

Zaczynamy od Demokratora. Wchodzimy do pierwszego czynnego gabinetu weterynaryjnego. Cypryjski lekarz oczywiście śmieje się cały czas od ucha do ucha, ale pomóc nam nie może. Papiery, które  legalizują wyjazd Demokratora z Cypru wydaje państwowa instytucja, która jest niestety nieczynna, ponieważ jest weekend. W obliczu niemożności zalegalizowania przewozu naszego super koguta przez granicę, decydujemy się na działania pozorowane. Od weterynarza udaje nam się pozyskać pustą książeczkę paszportową dla psa.

Nasza mało subtelna ekipa fałszerska udaje się następnie z kurą do zakładu fotograficznego, gdzie Demokrator pierwszy raz w życiu pozuje do prawdziwego zdjęcia paszportowego.

W sklepie zoologicznym tuż obok ustalamy jeszcze parę detali potrzebnych do skonstruowania biografii naszego ptaka i po chwili paszport jest gotowy. Robota jest dość nieudolna i pachnie amatorszczyzną, ale paszport ma być naszą ostatnią redutą. Mamy nadzieję, że nie będziemy zmuszeni go użyć :-)

Zadanie nr 2 to mecz z cypryjskimi dziećmi.

Gramy go w wiosce Pedoulos. Drużyna cypryjska występuje w składzie: Xarolampos Savva, Fotis Katsaounos, Kyriakos Lucenix, Dennis Polykarpou, Antonis Savva, Xristodoulos Polykarpou. Pięknie zmieniają się te imiona i nazwiska na naszej trasie…

Zespół cypryjski, po dynamicznej grze na bajkowo położonym w górach boisku, zremisował z Nieoficjalną Reprezentacją Polski… 10:10! Ciekawe, czy na Euro będą padały takie piękne wyniki?

Na Cyprze widzimy głównie… cyprysy. Porastają one przepiękne góry, o które kilkadziesiąt lat temu  wdały się w spór strona turecka ze stroną grecką. W wyniku tej wojny, dziś Cypr jest sztucznie przedzielony granicą. Dla nas jest ona jednak szansą na pokonanie magicznej bariery dzielącej Izrael i kraje arabskie. Bez żadnych kłopotów przekraczamy ją i jesteśmy już w ostatnim naszym azjatyckim kraju GloBall – w Turcji! Właściwie na razie na terenie Tureckiej Republiki Cypru.

Przez morze Śródziemne płyniemy statkiem „Caroline” do portu w Silifka, w Turcji. Stąd wyruszymy do Kapadocji, ostatniej już na naszej trasie lokalizacji, w której mamy zaplanowane zdjęcia do filmu. Turcja jest stacją startową do oficjalnego powrotu do domu. Stąd bowiem będziemy jechać już forsownym tempem, aby dojechać do Polski na długi majowy weekend.

W porcie zjawiamy się rano. Choć powoli dopada nas już Europa, bo dookoła wszędzie nowoczesność, asfalt, beton, bogato zaopatrzone sklepy, banki, neony, wciąż na szczęście jesteśmy jeszcze daleko od naszej rzeczywistości. Mile potwierdza to śniadanie, na jakie na portowym nabrzeżu zapraszają nas tureccy kierowcy ciężarówek.

Serdeczność od pierwszej chwili i natychmiastowa, bezwarunkowa gościna, pyszne oliwki, sery i ta znana nam już atmosfera w drodze…

Żegnamy się z Cyprem…

… i celebrujemy nasz ostatni już rejs, trzeci morski odcinek na trasie GloBall. Jazzman na wszelki wypadek sprawdza jakość ekwipunku ratunkowego. Sudańskie doświadczenia wpłynęły na nasz stosunek do przepisów BHP.

Dodatkowe informacje