Uwaga
Princess of Somalia
- Szczegóły
- Kategoria: Wiadomości GloBall 2012
- Opublikowano: wtorek, 14, luty 2012 22:11
- Mateusz Zmyślony
Antonio poznał ją na dyskotece w Nairobi. Kenijska knajpa z tańcami to niesamowita okoliczność przygody – w Afryce gra się inną muzykę, ludzie inaczej tańczą i zupełnie inaczej na siebie nawzajem reagują.
Remmy Rahma jest z Somalii. Ma 21 lat, kocha swój kraj miłością namiętną i bardzo dziwną. Zna go wyłącznie z opowieści. 20 lat temu, gdy wybuchała wojna, jej rodzice uciekli z Mogadiszu do Kenii (i Ugandy, bo trochę się tułali po świecie) i to tu dorosła, chodziła do szkoły i wychowała się na osobę, której charakter mocno wgryzł się w naszą obecność w Nairobi. Remmy miała kilka lat temu w Ugandzie wypadek samochodowy, w którym była ciężko ranna. Spędziła kilka miesięcy w szpitalu w stanie śpiączki, a na pamiątkę pozostały jej blizny na całym ciele - na szczęście w niczym nie szkodzące jej urodzie.
To nieco mroczna, intrygująca osoba. Spędza w naszym obozie parę dni, jeżdżąc z nami na mecze, angażując się w GloBall jako somalijski transfer do polskiego zespołu razem z Tiną, którą dołączyliśmy do nas w Nairobi jako przedstawicielkę Kenii. Dziewczyny grały dzielnie w piłkę i mnóstwo nam opowiadały. Nasza ekipa w ogóle obrasta tutaj dodatkowymi osobami – pomagają nam fantastyczni ludzie z Ambasady Polskiej w Nairobi, na campie i w czasie meczów mamy wsparcie Remmy i Tiny, a organizacyjnie pracujemy tu z ekipą z KENWA (organizacja pomagająca dzieciom z rodzin chorych na HIV), na czele z Jenny i David’em. Jeśli doliczymy do tego przybyłe świeże posiłki z Polski w postaci Jazzmana, Pawełka i Tomka Sanaka, to zauważymy, że personalnie, społecznie i socjalnie dzieje się tutaj w naszym małym światku niezwykle dużo.
Remmy Rahma. Opowiada z pasją o Somalii – najbardziej niebezpiecznym miejscu w Afryce, kraju ogarniętym anarchią, wojnami klanów, oazą piractwa i w ogóle – piekle na ziemi. Dla Remmy i tak jest to najpiękniejszy kraj na świecie – choć tak naprawdę nigdy nie widziała go na własne oczy. Ale wie, od rodziców i innych uciekinierów z Somalii, że w Somalii są najpiękniejsze plaże na świecie, że są tam najsmaczniejsze owoce na planecie, najlepsze jedzenie w Afryce i najpyszniejsze owoce morza pod słońcem. Kiedy jej słucham, czuję się jak przy piosence Świetlików z Bogusławem Lindą na wokalu, jak pełnym melancholii głosem śpiewa, że „już nigdy wódka nie będzie taka zimna, a musztarda taka pyszna, już nigdy”.
Remmy nie jest melancholijna – jest porywcza. Robimy wspólnie jedzenie, a ona gestykuluje, robi groźne miny i ogólnie otacza ją aura szamanki, czarownicy woo-doo. Jest trochę szalona – być może dlatego świetnie się odnajduje w naszej nie do końca normalnej ekipie.
Rozmawiamy o Somalii. To kraj w ponad 90 % muzułmański, zmiażdżony dwudziestoletnią wojną, która pokonała wszystko i wszystkich – z Somalii wycofały się i zrezygnowane siły zbroje USA, i pokojowe siły ONZ. Nikt nie ma już siły i ochoty, by wyciągnąć ten kraj z przepaści, w którą wpadł.
Dziś Mogadisz (Muqdisho) to najbardziej niebezpieczne miejsce na świecie, które my znamy ze znakomitego skąd inąd filmu „Helikopter w ogniu” („Black Hawk Down”), do którego zdjęcia nakręcił nasz znakomity polski operator – Sławomir Idziak.
Okolice stolicy Somalii i ona sama to ziemia przeklęta. Codziennie giną tam ludzie, panuje całkowite bezprawie, przemoc i gwałt są jedyną normalnością. Ludzie chowają się po domach-fortecach, starają się nic nie mieć (bo wtedy nie można ich obrabować), nie wychodzić (wtedy nie można ich porwać), uciec. Zaraz za granicą z Kenią stoi dziś największy na świecie obóz dla uchodźców w Dadab - w namiotach, bez żadnej infrastruktury – mieszka w nim dziś ponad 400.000 ludzi. W Nairobi połowa organizacji międzynarodowych staje na głowie, by dostarczyć tam na czas wodę i jedzenie, jednocześnie rozbudowując obóz – bo ludzi wciąż przybywa...
Wojna domowa w Somalii trwa nieprzerwanie od 1991 roku, kiedy to obalono rządzącą wcześniej tym krajem wojskową dyktaturę. O gospodarce Somalii nie ma co napisać, bo po prostu w ogóle jej nie ma. Nie mam pojęcia, jak to jest możliwe, ale działa tam telefonia komórkowa. Remmy mówi nam, że poza Mogadiszu Somalia jest tak naprawdę „safety”. Wynika to z pełnej kontroli, jaką nad poszczególnymi dystryktami sprawują somalijskie klany. Za ich zgodą i pod ich nadzorem można się ponoć nawet całkiem bezpiecznie po Somalii przemieszczać – my jednak tego raczej nie będziemy sprawdzać ;-)
Złą sławą cieszą się na całym świecie żujący narkotyczne liście kat somalijscy piraci. Na północnym wybrzeżu kraju są całe wsie i miasteczka, żyjące z rabowania statków oraz okupów za nie. Porywane są wszelkiej maści statki handlowe, masowce, kontenerowce, drobnicowce, tankowce… Wśród kilkuset już opanowanych przez piratów jednostek znalazł się również prywatny jacht z Marsylii – jego porwaną załogę odbijał oddział francuskich komandosów. Zdarzyło się również, że piraci przejęli statek z nielegalnym ładunkiem… czołgów, płynących na inną afrykańską wojnę – najprawdopodobniej do Darfuru (w Sudanie). Piraci są zwykle na bieżąco pod wpływem narkotyków, uzbrojeni w broń maszynową i granatniki RPG, używają bardzo szybkich, małych łodzi motorowych. „Przeciętny” atak polega na nocnym podpłynięciu do przepływającego wzdłuż brzegów Somalii statku, potajemnym wejściu na pokład i sterroryzowaniu załogi. Porwany statek najczęściej zwracany jest armatorowi po zapłaceniu okupu – „normalna” stawka to kilka-kilkanaście milionów dolarów. Statek zwykle wart jest kilkaset milionów + wartość ładunku, więc interesy idą nieźle. W niektórych zresztą przypadkach, gdy negocjacje się nie powodzą, ładunek trafia bezpośrednio na ląd i dziś wiele miejscowości w tej części świata jest wręcz zbudowana ze zrabowanych towarów, części statków i elementów ich wyposażenia.
Jako że Somalii nie da się tak po prostu opłynąć inną trasą (przechodzi tędy jeden z największych na świecie szlaków żeglugowych z Europy i USA do Azji, cały strumień statków z kanału sueskiego i połowa handlu całej Afryki) – piraci się więc nie nudzą. W 2011 roku porwano tutaj ponad 50 jednostek, w tym wiele potężnych, oceanicznych statków przewożących monstrualne ilości towarów ogromnej wartości. Nikt dokładnie nie wie, ile pieniędzy przepływa przez pirackie kasy – ale jest to interes na wielką skalę. Jako, że wzdłuż brzegów Somalii przepływają tysiące statków rocznie, nikt nie jest w stanie zapewnić im wszystkim wojskowej eskorty – i piraci nieustannie rozwijają swój proceder, destabilizując przy okazji sytuację w całym kraju i tej części Afryki. Czasami zdarza się, że interweniują tu skutecznie okręty wojenne – ale powierzchnia oceanu i liczba płynących jednostek z góry skazuje na niepowodzenie kompleksowe rozwiązania problemu somalijskiego piractwa. Dziś ten rejon patrolują amerykańskie, francuskie, brytyjskie, chińskie i indyjskie okręty wojenne – ale to wciąż tylko kropla w tym oceanie bezprawia.
„Głód w rogu Afryki”, z którego znany jest dziś w świecie cały kontynent, wynika nie tyle z klęsk żywiołowych czy suszy, ale przede wszystkim – właśnie z sytuacji w Somalii. Do Kenii i Etiopii uciekają setki tysięcy uchodźców rocznie, przez granice przenikają zbrojne bandy, kwitnie kidnaping i rozwijają się konflikty zbrojne.
Nikt na świecie nie ma już pomysłu, co począć z Somalią.
Remmy Rahma też nie wie, co zrobić. Nie wie, czy kiedykolwiek wróci do domu, którego nawet nie pamięta. Nie wie, czy odwiedzi kiedykolwiek mamine Boosaaso nad zatoką Adeńską, czy ojczyste Kismaayo nad oceanem Indyjskim.
Mieszka więc na obcej ziemi, w swojej zastępczej, przyszywanej ojczyźnie Kenii, i pełnym pasji i tęsknoty, niskim, nieco chrapliwym głosem opowiada, jak piękna jest ta jej Somalia. Somalia, której nigdy nie widziała.