• 1
  • 2
  • 3
  • 5
  • 6
  • 7
  • 9

Uwaga

Miasto z mułłu

Opuszczamy tłoczny, pilnowany przez wojsko Egipt „nadnilowy”. Ostatni nocleg spędzamy na posterunku, który pilnuje wjazdu z Sahary do gęsto zamieszkanej części kraju.

Rano ruszamy na pustynię w poszukiwaniu przestrzeni, ciszy i tego, czego zawsze szukały na niej wszystkie karawany - oazy.

Oazy to prawdziwe wyspy zieleni w oceanie piachu. Po kolei odwiedzamy te najsłynniejsze: Al-Charidża, Al-Dachila, Al-Farafira i Al-Baharija. Prowadzi przez nie jedyna droga w tej części Sahary. Każda z nich to kilometry zieleni, wyrastającej z pustyni. Powstają one zazwyczaj tam, gdzie wśród piasków Sahary tworzą się głębokie doliny, otoczone skalistymi grzbietami. Takie ukształtowanie terenu sprzyja gromadzeniu się wód gruntowych i powstawaniu zjawisk geotermalnych. W oazach biją źródła, a źródła to życie. Rosną tu palmy wszelkich gatunków, pomarańcze i pszenica. W naszych głowach oaza  to stereotypowy obrazek, utrwalony przez kino, książki i pocztówki – kępki palm, wystających z oceanu piasku. Zdarzają się i takie ;-)

W rzeczywistości oazy ciągną się przez kilkanaście, a czasem i kilkadziesiąt nawet kilometrów.

Dziś są to rolnicze zagłębia, dostarczające Egiptowi żywność, enklawy beduinów, mocno różniących się od Egipcjan znad Nilu.

Historycznie oazy były odcięte od świata. Czas ich świetności zaczął się, gdy faraonowie sprowadzili z Persji wielbłądy. Tak, wcześniej ich tu nie było! Wielbłądy stały się dla Sahary początkiem rewolucji. Jako jedyne zwierzęta, zdolne do pokonywania wielodniowych podróży bez potrzeby picia wody, stworzyły świat karawan, karawanserajów, szlaków handlowych, arabskich kupców i baśni tysiąca i jednej nocy.

Dzięki temu dziś możemy pojechać do oaz takich, jakie znamy z książek i filmów. I wyprać w czystej, często od razu gorącej, wodzie nasze ubrania.

Niestety, nie pojedziemy do tej najbardziej odległej i ponoć najpiękniejszej oazy Siwa. Ale i tak jest nieźle. Odwiedzimy pozostałe, a do Siwa wrócimy w przyszłości. Inszallah, czyli jak Bóg da.

Te pozostałe oazy są zresztą całkiem niezgorsze :-) Kąpiel w gorących źródłach pod palmami na pustyni to marzenie, które warto spełnić.

A już na pewno należy zobaczyć jedno ze średniowiecznych, saharyjskich miast z cegły mułowej.

W oazie Al-Dachila zachowało się świetnie całe, średniowieczne, dzisiaj wymarłe już prawie miasto. Cegły z mułu, stropy z palmowych pni, cieniste, ciasne uliczki, bramy, zaułki, atmosfera odczuwalna wszystkimi zmysłami.

Miasteczko labirynt, którego wąskie przesmyki można było w razie potrzeby pozamykać jak drzwi w mieszkaniu. Miasteczko to jeden, wielki, niekończący się budynek, ciąg połączonych ze sobą izb, domów, schowków… Wszędzie można wleźć, zajrzeć, nikt nas nie pilnuje i niczego nie zabrania. To jedna z niezwykłych cech Afryki. Takich klimatów w Europie dawno już nie ma…

A wszystko zacienione, by dać schronienie przed pustynnym skwarem i burzami piaskowymi. Trzeba przyznać, że działa to dobrze. Wewnątrz jest przyjemnie, można tu naprawdę odetchnąć. Takie są właśnie właściwości cegły mułowej. Tylko ten brak żywych ludzi jest trochę… niepokojący?  

Mieszkańcy wyprowadzili się stąd do nowocześniejszych budynków. Dzięki temu miasto stało się ciche i podwójnie niesamowite.

Penetrujemy wszelkie możliwe zaułki i zakamarki. Wewnątrz tego labiryntu zapuszczamy się z Francuzami w szczególnie odległy i rzadko chyba uczęszczany zakątek. Nagle otacza nas chmara nietoperzy i… pojawiają się duchy angielskich żołnierzy.

To znaczy, nietoperze są naprawdę. Tłuką nam skrzydłami po głowach. A duch angielskiego żołnierza objawia nam się w postaci starego, powojennego hełmu z przepalonym „dnem”. Chyba służył tu za garnek. Teraz urozmaici GloBallową garderobę.

Oglądamy po drodze wiekowe żarna…

... prasę do wyciskania oliwy…

…domy, meczet i wreszcie docieramy nawet do … glinianej szkoły.

Dodatkowe informacje