Uwaga
Meroe
- Szczegóły
- Kategoria: Wiadomości GloBall 2012
- Opublikowano: niedziela, 08, kwiecień 2012 00:45
- Mateusz Zmyślony
Rano wracamy na główny szlak i pędzimy w kierunku Meroe, wypatrując mniejszych niż te egipskie, ale za to oryginalnie ukształtowanych piramid. Sudan nie jest jeszcze krajem turystycznym. Do zabytków nie ma dojazdu, nie ma też żadnych drogowskazów, biletów, infrastruktury. Po prostu w pewnym momencie daleko od drogi majaczą jakieś kształty. Bach, skręcamy w pustynię i po chwili jesteśmy przy pierwszych ruinach wielkiego kiedyś miasta, stolicy potężnego królestwa Kusz.
Powstało ono 3 000 lat temu. Dynastia nim rządząca u szczytu swej potęgi panowała nie tylko w dzisiejszym Sudanie, lecz także w całym Egipcie.
Fantastyczne są te ruiny. Zupełnie inne, niż te znane z masowo sprzedawanych pocztówek z egipskiej Gizy. Oprócz nas są tu tylko kozy, mamy więc unikalną szansę poczuć klimat dawnych czasów bez żadnych współczesnych zakłóceń.
Szczęśliwie, po chwili pojawiają się miejscowe dzieciaki – ktoś tu jednak mieszka. Gromadka maluchów stwarza minicentrum handlowe dla naszej niewielkiej ekipy.
Jest to oczywiście wspaniała okazja do zagrania meczu GloBall.
Gramy w piłkę z piramidami i ruinami Meroe w tle. Drużyna sudańska to maluchy, więc walka nie jest zaciekła. Szaty, piasek i sandały nie ułatwiają zadania miejscowym zawodnikom.
Z przyjemnością wpuszczamy parę goli i wręczamy piłki, niniejszym dostarczając misję GloBall do tego odludnego i pięknego miejsca.
Dzieciaki z piłek oczywiście się cieszą, a my kontemplujemy chwilę z udziałem jedynego w okolicy wielbłąda, który przepięknie uśmiecha się do Bolowego obiektywu :-)
Mecz i wspólna zabawa niestety nie mogą trwać długo. Słońce przygasa, powietrze robi się gęste od pyłu, zrywa się porywisty wiatr.
Ostatnie minuty gry odbywają się już w nadchodzącej szybko burzy piaskowej. Żegnamy się więc z dzieciakami i w pozamykanych, na ile się da, samochodach ruszamy w kierunku głównej drogi.
Widoczność spada do kilkunastu metrów, wrażenia z jazdy w takiej burzy są niesamowite.
Wiatr siecze piaskiem po twarzach. Jeśli okna są otwarte, trzeba używać gogli lub pogodzić się z solidnym zapiaszczeniem oczu i ekwipunku. Ale frajda jest. Nie ma to jak burza piaskowa na pustyni!
Drogi w tej części Sudanu są świetne. To gładki asfalt, który w tych warunkach w ogóle się nie niszczy. Nie ma tu polskich zim, po których wciąż trzeba wszystko łatać i naprawiać. Uważać musimy tylko na zaspy, ale nie śnieżne, tylko na nawiewane na drogę, miejscami potężne, łachy piachu.
Śpimy – jak wszędzie i codziennie w Sudanie – na dziko, za darmo, na pustyni. To kraj nomadów, tu nikomu do głowy nie przyjdzie, by tego zakazać. Poza tym naprawdę jest tu mnóstwo miejsca. Sudan Północny ma tylko kilkanaście milionów mieszkańców, a jest jednym z największych państw w Afryce. Przed podziałem kraju żyło tu razem nieco ponad 30 milionów ludzi, a powierzchniowo stary Sudan był największym krajem na kontynencie. Stąd bierze się bezmiar przestrzeni, którą pokonujemy…
Rano mamy do wykonania kolejne zadanie. Podejmujemy próbę poszukiwań ekipy polskich archeologów, którzy od kilkudziesięciu lat pracują w Starej Dongoli – z wielkim sukcesami zresztą. Wiemy, że gdzieś w tej okolicy powinna pracować nowa zmiana naszych rodaków.