Uwaga
Sudance, czyli taniec z pustynią
- Szczegóły
- Kategoria: Wiadomości GloBall 2012
- Opublikowano: czwartek, 05, kwiecień 2012 20:06
- Mateusz Zmyślony
Wjeżdżamy do Sudanu. Nie, żeby nam się dotąd nudziło, ale czas na zmiany. Czas w dalszą drogę.
Znaczna część Afryki już za nami, zostawiliśmy w niej nasze serca. Żal Etiopii, w której wielu zostawiło trochę duszy. Przed nami jeszcze mnóstwo przygód, miejsc i ludzi.
GloBall jest po to, by toczyć się do przodu. Naszym zadaniem jest pokonywać granice. Teraz przed nami chyba te najtrudniejsze na naszej trasie.
Bo granica z Sudanem to brama do znowu innej Afryki. Tutaj fala Islamu dotarła w pełni skutecznie. Sudan Północny to kraj szariatu. Obowiązuje w nim prawo koraniczne, surowe i konsekwentne. Nie będziemy się tu mogli napić zimnego piwa, nie będzie nam wolno zdjąć koszulki w miejscu publicznym ani podać ręki kobiecie. Zmierzymy się tu wreszcie z piachem pustyni Nubijskiej, ruszymy z biegiem Nilu aż do jego ujścia i spotkamy się twarzą w twarz z zupełnie nowymi ludźmi. Ekscytujące!
Zanim jednak wjedziemy do Sudanu, musimy stoczyć batalię graniczną. Tu wreszcie odbywa się ona na poważnie. Przegrywamy wojnę z etiopskimi celnikami, którzy ogołacają nasze auta z części naszych afrykańskich zdobyczy. Tracimy pamiątkowe kamyki z różnych miejsc, które w oczach urzędników są fragmentami rozkradzionych zabytkowych budowli. Zabierają nam też trochę klamotów, które zostają uznane za dziedzictwo narodowe.
Część kolumny GloBall spędza na granicy 3 dni, walcząc o swój dobytek. Jest tu wszystko, co można sobie wymarzyć na rasowym przejściu granicznym w Afryce: grożenie wtrąceniem do więzienia, mijanka z kolumną wojsk ONZ, zdążającą na ogarniętą wojną granicę Etiopii z Erytreą, wieczór kawalerski sudańskiego celnika, barwne biznesy z cinkciarzami i zwieńczone sukcesem wizyty u lokalnych fryzjerów.
Czołgów i wozów pancernych fotografować nie wolno, ale i z tym Bolo daje sobie radę, pstrykając ujęcia skierowane w zupełnie inną stronę – trzeba się tylko dobrze przyjrzeć szybie Defendera ;-)
Gdy wreszcie udaje się pokonać granicę, z ciekawością wjeżdżamy do środka… Jak ucięte nożem kończą się góry Etiopii i zaczyna się płaska pustynia, którą musimy pokonać jakieś 1 200 kilometrów.
Pierwsze wrażenia są dwa i oba super.
Na stacji benzynowej witają nas trzej roześmiani panowie z miską pełną pysznego jedzenia, w którym jest … tadaaam… mięso! Brakowało nam go, oj bardzo!
Nasi pierwsi prawdziwi obywatele Sudanu to ludzie nie tylko uśmiechnięci. Powitanie polega na obowiązkowym wpadaniu sobie w ramiona i rozbudowanym ściskaniu rąk. Sudańczycy są nadzwyczaj gościnni. Głupio nam trochę wyżerać im obiad, ale są stanowczy i nie uznają odmowy. Po chwili razem wcinamy, oczywiście rękami, wszyscy z jednej miski, naprawdę bosko przyrządzoną kozinę czy też wołowinę… Wnioski są dwa: najprawdopodobniej w Sudanie będzie co jeść, a na otwartość ludzi można tu również liczyć.
Optymistycznie nastawieni ruszamy więc przed siebie, po drodze mijając bazary i knajpy. Jedzenie pochłaniamy z entuzjazmem neofity. Na drodze spotykamy liczne oddziały wojska, pick’upy z ciężkimi karabinami maszynowymi oraz gęsto rozstawione, wojskowe, policyjne i tajniackie check-points. Co kraj, to obyczaj.
Gdy na granicy trzy auta walczą z urzędnikami, foregarda GloBall dociera do miasta Wad Madani. Tutaj zaczyna się nasz Sudance, taniec, na razie z awariami. W „Pagodzie” pada półośka, jakiej nie można kupić w całej chyba Afryce. Spawamy ją z miejscowymi mistrzami welding machines i póki co, możemy jechać dalej.
Przymusowy postój w Wad Madani trwa kilka dni. Nie rodzi to frustracji, bo jest czas na wykonanie niezbędnych prac, zagranie meczu i walkę z przeciwieństwami losu.
Nasz sztab zakładamy w kafejce internetowej „u Szafika”, czyli naszego największego miejscowego przyjaciela, właściciela najszybszego internetu w tej części świata, człowieka, który zna tu każdego, wielbiciela pięknych i krągłych kobiet, światowca i dowcipnisia. Jednym słowem u Mohammeda Elshafie , którego z daleka raz jeszcze pozdrawiamy i dziękujemy za wszechstronną pomoc. W Wad Madani poznaliśmy mnóstwo fajnych ludzi, wiele osób bardzo nam tu pomagało, wystawiając ludziom z Sudanu wspaniałą wizytówkę, jako społeczności gościnnej, otwartej i bardzo przyjacielskiej.
Spotykamy tu nawet zagorzałych fanów off road’u, z którymi łączy nas nie tylko wspólna pasja, ale i podobne gusta ;-)