• 1
  • 2
  • 3
  • 5
  • 6
  • 7
  • 9

Uwaga

Etiopia na językach


Niezależnie od tego, jak uboga jest miejscami infrastruktura -  Etiopia pod względem knajpianym i kulinarnym absolutnie rządzi. Co prawda w poprzednich krajach też można było kupić zimną colę, zimne piwo i coś zjeść, ale już na przykład z kawą byłą porażka.

A tutaj… po prostu raj! W Kenii co prawda uprawia się jedną z najlepszych kaw na świecie, ale co z tego, skoro nigdzie nie można jej kupić i nie istnieje prawie w ogóle kultura picia kawy. Etiopia jest nie tylko Matką Ludzkości, ale również Światową Stolicą Kawoszy. Absolutnie wszędzie można napić się tutaj pysznej, świeżo prażonej, mielonej i zaparzanej na oczach klienta, pysznej etiopskiej kawy.

Zdarzają się często ekspresy ciśnieniowe (prawdziwe, zawodowe, włoskie!), ale jeszcze częściej cała procedura odbywa się na węglu drzewnym, specjalnej blasze i w kociołku. Klasyczna kawa jest tu mocarna, znacznie silniejsza niż europejskie espresso. Podawana w sporych filiżankach, stawia na nogi sennego konia w dwie sekundy.

Bywa mocno słodzona, bywa różnie przyprawiana, można nawet zamówić sobie do niej spienione mleko. Pycha! Dla nas, po dwóch miesiącach picia rozpuszczalnej, to absolutna rewelacja. W dodatku kawa tutaj to misterium wielu zmysłów. Standardem jest budowanie odpowiedniej atmosfery za pomocą aromatów wrzucanych na rozżarzone  węgle – są to żywice kadzidłowców i roślin zwanych „ytan”. Później, bliżej Sudanu pojawi się w tej roli drzewo sandałowe.

Nie tylko zresztą w kontekście kawy dzieje się tu wiele dobrego. Herbata też jest niesamowita, z rozmachem przyprawiona kardamonem, goździkami, cukrem, bywa że mieszanka przypraw jest znacznie bogatsza. Pije się ją z podobnych filiżanek, co kawę. Nieduża, ale skondensowana smakowo i intensywna dawka świetnie pasuje do upału i atmosfery tego kraju.

Gdy już się napijemy, można coś zjeść. Wcześniej wybór nie był zbyt duży, a jakość bywała różna. W Etiopii jest PYSZNE JEDZENIE. Używają tu przypraw bez żadnych kompleksów. Trochę to przypomina Indie.

Królową stołów jest enjera (indżera), bardzo specyficzny, wręcz endemiczny w skali świata placek. Indżera to wielki, miękki, oryginalnie smakujący naleśnik – jest kwaskowy, chyba od limonki, ale wciąż to sprawdzamy. Zresztą, jak to później się okaże, smaków enjery jest mniej więcej tyle, ile miejsc, w których się ją robi. Czyli wszędzie, czyli mnóstwo.

Enjera zajmuje cały, wielki talerz mimo złożenia jej na pół lub nawet na więcej razy. Na enjerę nakłada się dziesiątki różnych dodatków – trochę jak na włoską pizzę, ale to kompletnie inaczej wygląda i smakuje. Pikantna ciecierzyca, szpinak, miksy marynowanych warzyw, marchewka, kapusta, w wersji wypasionej – jagnięcina w sosie, żeberka, co tylko dusza zapragnie.

Wszystko przyprawione z wyobraźnią, papryczkami wielu gatunków, podsumowane kwaskowatym smakiem samej enjery.

Fajna jest też sama czynność jedzenia enjery. Już po pierwszym podejściu rezygnujemy ze sztućców, których nikt tu nie używa. Na życzenie w każdej knajpie można oczywiście dostać łyżkę czy widelec, ale to nie w stylu GloBall. Naszym zadaniem jest jak najwięcej czerpać z lokalnej kultury..

Po kilku mniej lub bardziej efektownych próbach, zaczynamy coraz sprawniej jeść enjerę. Odkrywamy, że placek nie tylko smakuje jest jadalny, ale też służy do jedzenia bez brudzenia sobie palców. Ręce oczywiście należy przed posiłkiem umyć. A potem – do dzieła. Enjera to wielgachna porcja, naje się tym do syta 2 a nawet 3 ludzi. Technika jedzenie jest prosta, znacznie łatwiejsza niż opanowanie chińskich pałeczek i znacznie bardziej estetyczna od normalnego jedzenia łapą z talerza. Kawałek enjery trzeba oderwać tak, by można było przez miękki i dość cienki placek chwycić „omastę” – wybierając z porozkładanych na kupki różnych przysmaków. Chwyt palcami przez enjerę, kęs idzie do góry, można go jeszcze łatwo uformować w kształt pieroga i do paszczy. Przepyszne jedzenie!

A są tu również powszechne w Afryce, faszerowane ciecierzycą, smakowite, trójkątne somosy, które jemy już od początku wyprawy.

Mnóstwo sałatek, orzeszków, racuchów, można zamówić jajka – na przykład jajecznicę, podawaną jak w barach mlecznych i knajpach na krakowskim Kazimierzu – na ślicznych, maleńkich patelenkach.

Jedzenie robią w co drugiej budce, oczywiście najlepiej jeść tam, gdzie jada dużo miejscowych, bo to zawsze oznaka taniej, smacznej i bezpiecznej kuchni.

Czasem trzeba tylko długo czekać – bo gdy zamówienie zostanie już złożone, knajpa musi udać się na zakupy – kupić jajka i co tam jeszcze jest potrzebne. Etiopia to piękny, ale biedny kraj. Nikogo tu nie stać na trzymanie towaru na półce, w oczekiwaniu na niepewne przybycie klienta…

P.S. Od ręki są natomiast enjery na zimno, też smaczne. No i przekąski w kawiarniach i herbaciarniach.

A na deser polecamy gęsty, zimny i pyszny mango dżus, przebój pierwszych dni GloBall w Etiopii.

Dodatkowe informacje