• 1
  • 2
  • 3
  • 5
  • 6
  • 7
  • 9

Uwaga

Benjamin Lesenta

Benjamin Lesenta ma 35 lat, jest z Samburu. Rozmawiamy przed domem Rose, pod który przykuśtykał wspierając się na kuli.

Benjamin stracił stopę w 1980 roku, gdy miał raptem 3 lata. Powód nie był sensacyjny. Nie nadepnął na minę, których tu po prostu nigdzie nie ma, nie został ranny w plemiennych walkach, nie odgryzł mu jej krokodyl. Nastąpił na kolec jednego z wszechobecnych tu krzewów. Zwykły, mały, paskudny kolec wbił się w stopę. Dwa tygodnie później w szpitalu w Maralal było już za późno. Zakażenie, jakie wdało się w maleńką rankę, rozpełzło się od palców aż do kostki. Stopę trzeba było amputować.

Benjamin bardzo ciekawie opowiada nam o Loiyangalani. O żyjących tu, jednych z ostatnich w Afryce, prawdziwych plemionach, które w pełni kultywują własne, pradawne zwyczaje. Nie chodzą w dżinsach, t-shirt’ach, nie mają komórek, prądu, dostępu do Internetu, poczty czy służby zdrowia.

Oczywiście i tutaj zdarzają się wyjątki. W samym Loiyangalani spotykamy trochę osób częściowo odzianych po europejsku. Nawet tutaj jest maszt GSM, zasilany przez turbinę wiatrową i baterie słoneczne. Loiyangalani jest wielkim skupiskiem chatynek. Jak na standard regionu, zdecydowanie jest to bardziej miasto niż wieś, miasto uwite z suchej trawy i gałęzi. A dookoła są najprawdziwsze, pierwotne wsie, w których nikt nie mówi po angielsku, nikt nie umie pisać, nikt nie widział nigdy w życiu lekarza.

Mieszkają tu głównie ludzie z plemion Turkana i El Molo,  a także trochę z Gabbra i Rendille. Zdarzają się też Samburu i Pokoti.

Plemiona te mocno różnią się pod każdym względem. W telegraficznym skrócie - Samburu i Pokoti to pasterze, hodowcy krów, Rendille i Gabbra – wolą wielbłądy, Turkana – są najbardziej wszechstronni, a El Molo – to przede wszystkim rybacy.

Wszyscy chodzą ubrani po swojemu, często mają niesamowite fryzury i stosy ozdób. Kobiety Turkana stawiają na głowach klasyczne irokezy i zawieszają na szyjach po kilkadziesiąt naszyjników z paciorków, które nie mają żadnego znaczenia plemiennego czy symbolicznego, to po prostu ozdoby. Ale gdy kobieta Turkana ma w górnej części ucha kolczyk w kształcie metalowego liścia – to już oznacza coś ważnego –  jest zamężna.

Miedziany drucik na szyi, na którym często wiszą klucze od kłódek, to oznaka przynależności do konkretnego klanu. Ślub u Turkana jest dużo bardziej kosztowną imprezą, niż u Samburu. To już wydatek rzędu nie 10 krów, ale około 100… Nie udaje nam się do końca wyjaśnić, z czego to wynika. Może trudniej je tu hodować, więc i cena idzie w górę?  A może po prostu kobiety Turkana są najpiękniejsze na świecie i siłą rzeczy najwięcej warte?

W 2008 była tu ostatnia wojna czy też może poważny plemienny najazd. Sąsiedzi ze wschodu i północy, ludzie z plemienia Gabbra, napadli na Loiyangalani kradnąc setki krów i wielbłądów. Do dzisiaj lokalne plemiona i klany przeklinają swoich wrogów. W rodzinie Benjamina przed napadem było 50 wielbłądów, a dziś po 4 latach ciężkiej pracy mają tych zwierząt tylko pięć. Nie wystarcza mleka, nie ma jeszcze mięsa, jest ciężko. Napad Gabbra nie był inspiracją dla kolejnej historii Benjamina, ale zadziwiło nas podobieństwo prawdy i fikcji…

Benjamin opowiada nam bowiem o najciekawszym wydarzeniu w życiu wioski – produkcji filmowej, która odbyła się tutaj kilka lat temu. Kręcono tu film „The Constant Gardener”. Według Benjamina opowiada on o mitycznej i idyllicznej krainie, na którą napada jakiś wróg. Konni wojownicy najeżdżają, palą i niewolą wioskę. Taki mniej więcej skrót scenariusza przedstawił nam Benjamin. Jak stwierdził, były to najlepsze dni w historii tego miejsca. Prawie wszyscy mieszkańcy dostali dobrze płatną pracę w roli statystów i pomocy na planie. W podziękowaniu producent filmu postawił tu szkołę. Koniecznie musimy znaleźć i zobaczyć ten film po powrocie. Ciekawe co powiedziałby Benjamin, gdyby mógł zobaczyć kinową wersję tego filmu?

Loiyangalani i okolica to faktycznie coś w rodzaju Shangri La. Surowe warunki życia splatają się tu z jednym z najpiękniejszych widoków na świecie. Sucha pustynia wpada do pełnej ryb wody. W górach biją gorące źródła, z których woda doprowadzona jest rurą do wsi. Ależ to był prysznic z gumowego węża w domu Rose!

Oczywiście gramy tu mecz z dziećmi Turkana. Jest mnóstwo zabawy, choć upał jest nieziemski i szybko opadamy z sił.

Nie wiemy, jak dzieciaki dają radę z bieganiem boso po tych ostrych kamieniach, które koło południa nagrzewają się jak blacha w piekarniku.

Najwyraźniej im to nie przeszkadza, nawet grają w piłkę!

Mecz w Loiyangalani kończy się wynikiem 0:2. W takich warunkach nie mieliśmy szans, nawet gdybyśmy grali z dwulatkami.

Piłki zostają nad jeziorem, wcześniej było tam tylko kilka samoróbek- szmacianek, z których jedną otrzymujemy do naszej etnograficznej kolekcji futbolówek.

Przyp. autora: sprawdziliśmy w sieci to, o czym mówił Benjamin. Film rzeczywiście istnieje, powstał w 2005 r., polski tytuł to „Wierny Ogrodnik”. Część scen powstała w Lyongolani nad jeziorem Turkana. Słuchając opowieści Benjamina zrozumiałem, że film opowiada o fikcyjnej historii plemiennej z dalekiej przeszłości, tymczasem jest to współczesny film akcji na podstawie książki Johna Le Carre, w reżyserii Fernando Meirellesa (twórcy „Miasta Boga”), z takimi tuzami w rolach głównych jak Ralph Fiennes i Rachel Weisz.

Linki do zdjęć filmowych z Lyongolani:

https://www.filmweb.pl/Wierny.Ogrodnik/photos#picture-37

https://www.filmweb.pl/Wierny.Ogrodnik/photos#picture-36

https://www.filmweb.pl/Wierny.Ogrodnik/photos#picture-11

https://www.filmweb.pl/Wierny.Ogrodnik/photos#picture-42

A tu link do trailera:


Dodatkowe informacje